czwartek, 27 listopada 2008

Zima, zima.



Przyszła zima. Prawdziwa, czysta, biała, cicha. Wyciągnęliśmy płaszcze i szaliki, które pachną nami sprzed roku. Kupiłam czerwoną wełnianą czapę, którą zostawię pewnie w jakiejś knajpie gdzieś pod koniec lutego, nie będzie mi już potrzebna, więc przestane na nią uważać.
Jemy mandarynki, pijemy grzane wino z cynamonem i pomarańczami, suszymy buty na kaloryferach, stajemy bezwiednie przy oknie i patrzymy w mgłę, na błyszczący śnieg, migające światełka na wzgórzach. Papierosy palimy rzadziej, krócej, łapczywie. W kawiarniach siadamy pod oknami i napawamy się ciepłem i szybkim krokiem przechodniów.
A wszystko to bez kiczowatej atmosfery świąt, choinek, świecidełek, mikołajków i kolęd w supermarketach.
Lubię.

Poniższe zdjęcia są autorstwa Marty, która świeżym okiem uchwyciła to czego ja przez obiektyw aparatu już nie widzę.


















Goście, goście.



Żyję. Mam się dobrze. Nie pisałam przez cały miesiąc, ale to nie znaczy, że blog obumarł ostatecznie. Brakuje mi czasu, ale nie pomysłów.
W listopadzie miałam gości. Dziewczyny w dwóch turach przywiozły mi trochę starego dobrego świata. Dobrze wreszcie pogadać z kimś kogo zna się długo, kto ma tę samą perspektywę, wreszcie z kimś kto mówi w rodzimym języku. Przez te dwa i pół miesiąca żyłam w takim oderwaniu od polskiej rzeczywistości, że miałam wrażenie, że powoli zapominam już kim jestem . Ale najciekawsze jest to, że nie byłam tego świadoma dopóki dziewczyny nie przyjechały. Goście przywrócili mnie do siebie. To ciekawe i cenne doświadczenie. Ale jeszcze cenniejsza były ich wrażenia dotyczące Sarajewa. Każda z dziewczyn była po raz pierwszy w Bośni, w Sarajewie. Żadna nie jest z Bałkanami związana zawodowo czy emocjonalnie. Tym bardziej ich opinie, spostrzeżenia były dla mnie ciekawe. No i cóż… Wyszło na to, że bez mitycznej otoczki czerpanej z książek, bez głębszej wiedzy o historii Bałkanów i samej Bośni przede wszystkim Sarajewo nie jest aż tak orientalne jak można było się spodziewać. Takie były odczucia wszystkich dziewczyn. Ja ich nie podzielam. Może wizualnie tak rzeczywiście nie jest (w końcu muzułmańska Ba
ščaršija to tylko mała część miasta), ale mentalnie Sarajewo jest bardziej „orientalne” niż można byłoby przypuszczać… Ale przyznaje rację, że wyczuć to można bardziej w rozmowach z ludźmi, niż w architekturze. Oprócz tego poczułam (może nie pierwszy raz, ale z pewnością najintensywniej) jak to miasto jest kulturalnie ciasne. Jak mało kulturalnych rzeczy się dzieje, a tym już istniejącym jak wiele im brakuje – organizacyjnie i merytorycznie. Trochę mi było wstyd (chyba zaczynam się identyfikować z tym miejscem!), że w operze przez cały tydzień nie dzieje się nic, a w mieście nie ma żadnego koncertu muzyki klasycznej. Oprócz tego fizycznie Sarajewo jest bardzo małe. Można obejść wszystko w jeden dzień, a to przecież stolica! Pachnie prowincją. A ja co? A ja nadal je uwielbiam, doceniam niuanse, ignoruję wady, chociaż oczywiście czym dalej tym bardziej pozbywam się idealizmu.

P.S. M., M., H., jeszcze raz bardzo dziękuję, że przyjechałyście! Dobrze, że jesteście. Różowa kanapa zawsze na Was czeka!