czwartek, 24 lutego 2011

Pomiędzy Sarajewem i Warszawą – wielki smutek


                                                                                                           (Fot. Kenan Efendić)

Marina Trumić miała genialny dar komentowania rzeczywistości, zarówno w swoich wierszach jak i esejach, wspomnieniach, prozie. Pamiętam, że utkwiło mi szczególnie w pamięci jedno z nich, które zapisała w tomie wspomnień z Warszawy. Marina pisała o tym, że Warszawa stała się naprawdę jej miastem kiedy pierwszy raz musiała tam iść na pogrzeb. Bo jak stwierdziła skoro w „obcym”  mieście umierają bliscy ludzie, to jest to niezawodny znak, że jest się u siebie i że nie jest już ono „obce”. Pamiętam, że to zdanie przykuło moją uwagę już dawno, na początku naszej przyjaźni i pamiętam, że sobie pomyślałam o tym czy spotka mnie w Sarajewie taka okoliczność. Nie przyszło mi do głowy, że to właśnie autorka tego zdania, będzie tą osobą na której pogrzeb, po raz pierwszy w Sarajewie, z wielkim smutkiem pójdę. Nie będę pisać o zasługach Mariny, bo po pierwsze jest ich tak wiele, że nie wiem od czego miałabym zacząć a po drugie była mi zbyt bliska i nie mogę się zdobyć, jeszcze nie teraz, na to żeby spojrzeć na Nią i Jej dzieło z dystansu. Dla tych którzy nie wiedzą kim była Marina Trumić odsyłam tutaj.
Z Mariną łączyła mnie szczególna więź, chociaż zdaję sobie sprawę, że większość ludzi którzy ja znali, też tak myślą. Bo taka właśnie była Marina, człowiek nie mógł się do niej zdystansować a uwaga z jaką słuchała innych sprawiała, że każdy czuł się wyjątkowy.
Byłyśmy trochę jak odbicia lustra. Ja z Warszawy, zakochana w Sarajewie, ona odwrotnie Sarajewianka dla której miastem życia była Warszawa. Ja młoda i kompletnie niedoświadczona w wielu życiowych i zawodowych sprawach, ona odwrotnie, dojrzała kobieta z bagażem własnych tekstów i tłumaczeń. Było w tej naszej przyjaźni coś niezwykłego, ciepłego, prawie że „matczyno – córkowego”, ale z drugiej strony tyle wspólnych zainteresowań, bardzo podobne poglądy na życie stawiały nas na równi, nie stwarzały pokoleniowej przepaści. Tak przyciągała mnie do niej jej nieustanna ciekawość i energia. Z niezwykła skrupulatnością śledziła to co się działo w polskiej literaturze, poezji, filmie. Czasami wręcz mnie zawstydzała tym, że wiedziała o czymś wcześniej niż ja. Naszym sobotnim spotkaniom na kawie (a muszę wspomnieć że to ona zawsze pokazywała mi nowe miejsca o których istnieniu nie miałam pojęcia!) zawsze towarzyszyły przede wszystkim wymiana podstawowych informacji co u naszych mężów i bliskich, potem wymiana książek i gazet, a potem przechodziłyśmy do ważniejszych spraw czyli ploteczek o wspólnych warszawskich i sarajewskich znajomych, o tym kto co napisał, kto się z kim pokłócił… Niesamowite było to, że nigdy nie mogłyśmy się nagadać, a czasu zawsze było mało. Bo Marina miała mnóstwo spraw do załatwienia, mnóstwo książek do przeczytania, mnóstwo przyjaciółek i przyjaciół do obejścia. Latem co drugi dzień wpadałyśmy na siebie. A Marina zawsze nienagannie, gustownie ubrana, z makijażem, zrobionymi paznokciami, spieszyła się gdzieś taszcząc oprócz swojej torebki, płócienna torbę z jednej z polskich gazet („Wy Polacy to nawet torby na zakupy dołączane do gazet macie lepsze, tutaj to takich nawet nie ma!”), w której zawsze były jakieś tomiki wierszy, papiery, opasłe tomiska, a często kostka masła czy sera złapana w biegu. Marina była wulkanem energii, miała mnóstwo projektów. Ostatnio się umawiałyśmy na wspólne tłumaczenie Miłosza na bośniacki… Nie lubiła zimy, gdy widziałyśmy się w styczniu, mówiła, że ta zima jest wyjątkowo zła i męcząca i że byle do wiosny. Rzeczywiście końcówka zimy była dla Mariny bardzo zła. Zachorował jej ukochany mąż, potrącił ją samochód i ona chyba z tej zgryzoty po prostu odeszła. 
Od wtorku Sarajewo budzi się puste a ja wraz z nim. 


Poniżej dwa wiersze Mariny w moim tłumaczeniu ze zbiorku „Buty dla Mona Lisy”. Pierwszy jest mi szczególnie bliski, a drugi… cóż pasuje chyba do okazji…

W TYM SAMYM MIEJSCU

A ty! Co sobie myślałaś?
Że zasługujesz na coś
Innego,
że Wisła
jest piękniejsza od Miljacki,
Warszawa trochę większa
trochę dłuższa, trochę dalsza
że przyszłaś
na właściwie miejsce.
Jak się mylisz!
Tu nie ma podobieństwa,
nie ma różnicy.
Pomiędzy Warszawą a Sarajewem nie ma
nawet kroku.
Żadna odległość.
Jak w każdym dramacie
są w tym samym miejscu
w tym samym czasie
i nieczasie.
Warszawa, 1996.


FAŁSZ

Obserwuję swoją
nieumalowaną twarz w
lustrze poranka i widzę
dużo tego co przypomina o
umieraniu,
Czym prędzej chwytam
czarną kredkę i płomienną czerwoną
szminkę
smaruję i podkreślam wszystko co trzeba,
jak najlepiej umiem, i przypominam sobie
swoją przyjaciółkę która w Kanadzie
upiększa jakieś baby
ona mi zawsze powtarza
nie bez dumy
odsuwając przy tym troszkę lusterko:
„Wiesz, ja każdego dnia tworzę
jedno dzieło!“
Tymczasem ja,
w gładkiej powierzchni poranka dostrzegam
twarz smutnego klauna
z niewycieralnymi znakami umierania
wybucham płaczem i z bezsilności rozbijam
fałszywe lustro.

Sarajevo, 2005.                                                                              

А dla czytających po bośniacku bodajże ostatni wywiad z Mariną Trumić, który miałam zaszczyt przeprowadzić.