czwartek, 27 listopada 2008

Goście, goście.



Żyję. Mam się dobrze. Nie pisałam przez cały miesiąc, ale to nie znaczy, że blog obumarł ostatecznie. Brakuje mi czasu, ale nie pomysłów.
W listopadzie miałam gości. Dziewczyny w dwóch turach przywiozły mi trochę starego dobrego świata. Dobrze wreszcie pogadać z kimś kogo zna się długo, kto ma tę samą perspektywę, wreszcie z kimś kto mówi w rodzimym języku. Przez te dwa i pół miesiąca żyłam w takim oderwaniu od polskiej rzeczywistości, że miałam wrażenie, że powoli zapominam już kim jestem . Ale najciekawsze jest to, że nie byłam tego świadoma dopóki dziewczyny nie przyjechały. Goście przywrócili mnie do siebie. To ciekawe i cenne doświadczenie. Ale jeszcze cenniejsza były ich wrażenia dotyczące Sarajewa. Każda z dziewczyn była po raz pierwszy w Bośni, w Sarajewie. Żadna nie jest z Bałkanami związana zawodowo czy emocjonalnie. Tym bardziej ich opinie, spostrzeżenia były dla mnie ciekawe. No i cóż… Wyszło na to, że bez mitycznej otoczki czerpanej z książek, bez głębszej wiedzy o historii Bałkanów i samej Bośni przede wszystkim Sarajewo nie jest aż tak orientalne jak można było się spodziewać. Takie były odczucia wszystkich dziewczyn. Ja ich nie podzielam. Może wizualnie tak rzeczywiście nie jest (w końcu muzułmańska Ba
ščaršija to tylko mała część miasta), ale mentalnie Sarajewo jest bardziej „orientalne” niż można byłoby przypuszczać… Ale przyznaje rację, że wyczuć to można bardziej w rozmowach z ludźmi, niż w architekturze. Oprócz tego poczułam (może nie pierwszy raz, ale z pewnością najintensywniej) jak to miasto jest kulturalnie ciasne. Jak mało kulturalnych rzeczy się dzieje, a tym już istniejącym jak wiele im brakuje – organizacyjnie i merytorycznie. Trochę mi było wstyd (chyba zaczynam się identyfikować z tym miejscem!), że w operze przez cały tydzień nie dzieje się nic, a w mieście nie ma żadnego koncertu muzyki klasycznej. Oprócz tego fizycznie Sarajewo jest bardzo małe. Można obejść wszystko w jeden dzień, a to przecież stolica! Pachnie prowincją. A ja co? A ja nadal je uwielbiam, doceniam niuanse, ignoruję wady, chociaż oczywiście czym dalej tym bardziej pozbywam się idealizmu.

P.S. M., M., H., jeszcze raz bardzo dziękuję, że przyjechałyście! Dobrze, że jesteście. Różowa kanapa zawsze na Was czeka!


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

w kwestii ubostwa rozrywkowego - tydzien to za malo, zeby dotkliwie odczuc brak koncertow, pokazow, ograniczonego do jednego filmu repertuaru kinowego, imprez tematycznych itp. nie odczulam tego moze tez dlatego, ze zmeczona bitym rokiem pracy bez chwili oddechu nie szukalam takich rozrywek w nadmiernej ilosci. sarajewo jest na pewno miastem z atmosfera 'siedzenia' - co widac m.in. w mnogosci kawiarni, kawiarenek, pubow, pubikow, jadlodajni i tym podobnych miejsc. jedyne czego zaluje, to ze tak rzadko wychodzilismy po prostu 'posiedziec' poza domem :)
i moge tu oznajmic wszem i wobec, ze trafilam z pogoda jak nikt inny :) haha! zima nie jest dla mnie.

kry pisze...

Te wszystkie knajpki to trochę złudzenie (optyczne?), ale z pewnością kultura wychodzenia i siedzenia jest bardziej rozwinieta niz w Polsce. A ubostwo kulturalne zauwaza sie dopiero po pewnym czasie. Skutki sa nieodwracalne i katastorfalne! Kry byla juz na filmie "Z archiuwum X" oraz na Bondzie (poszlabym nawet gdybys mnie nie wyciagnela)... Jak bede duza to otworze w Sarajewie kino z prawdziwego zdarzenia.

Unknown pisze...

Ineteresujaco... :) Pozdrawiam serdecznie i tez coraz bardziej ziomowo :) z pewnoscia bede czesto zagladac:)
Wytrwalosci w bojach kulturowych - przeczytalam poki co dwa posty i jakos powaznie sie zidentyfikowalam - zwlaszcza pod wzgledem zapominania jezyka, czucia sie u siebie itd.

Aha i wiem jak trudno znalezc czas, checi i wene zeby wrzucac nowe posty i zdjecia :) Spokojnie :)