poniedziałek, 27 września 2010

"Jasmina" reż. Nedžad Begović

 Jedną z rzeczy, której najbardziej brakuje mi w Sarajewie to dobre kino z ambitnym repertuarem. Na kino mam ochotę zawsze, wszędzie, o każdej porze, a moment gdy gasną światła a ja zatapiam się w fotelu należy do najprzyjemniejszych rzeczy jakie znam. Do kina lubię chodzić w towarzystwie, ponieważ lubię się dzielić wrażeniami, ale dziesiątki razy byłam sama, bo nic mnie nie powstrzyma przed obejrzeniem filmu, na który mam ochotę. I choć kocham kino, to filmy kocham jeszcze bardziej, dlatego też w Sarajewie, z braku laku, stałam się wytrawnym piratem i nadrabiam zeległości oglądając filmy na komputerze, co oczywiście ma wiele dobrych stron. Z moich zapisków wynika, że w tym roku obejrzałam około siedemdziesiąt pozycji, które są zazwyczaj podzielone w bloki tematyczne, ale to już inna historia (może na inny blog?). Wracając do Sarajewa i tematu kina, jak już wspomniałam sytuacja nie jest zbyt różowa. W mieście są trzy kina: Apollo, które pamięta czasy socjalizmu, małe, kameralne, z bardzo ładną salą, ale niestety z fatalnym repertuarem (jeden komercyjny film na parę tygodni), jest też kino Meeting Point, które z założenia miało być kinem ambitnym, niestety planu nie realizuje wcale (jeden film na miesiąc). Oprócz tego prężnie działa multiplex Cinema City, ale bardzo rzadko pojawia się w nim coś co by spełniało minimalne standardy oglądalności, choć muszę zaznaczyć, że nie należę do tego rodzaju koneserów kina, którzy brzydzą się hollywoodzkimi produkcjami. Od czasu do czasu dobra komercja nie jest zła.
 
Pogląd na kino bośniackie zmienił mi się zasadniczo. Parę lat temu, jako młoda, entuzjastyczna miłośniczka wszystkiego co bośniackie, prawie każdy film oceniałam dobrze, jak z resztą większość książek, muzyki, przedstawień. Coż, te czasy minęły chyba bezpowrotnie, syndrom młodej slawistki odeszedł do lamusa i na szczęście wróciła dawna bystrość umysłu i umiejętność krytycznej oceny. Ogólnie kinematografia bośniacko-hercegowińska wypada w ostatnich latach dość blado. Każdego roku produkuje się dwa, trzy filmy, ale nie zawsze zasługują na uwagę. Ostatnim głośnym tytułem był film „Na putu” Jasmili Žbanić, o którym już pisałam. Teraz czekamy na nową głośną produkcję Danisa Tanovicia „Circus Columbia”, która jest bośniackim kandydatem do Oscara. Książka Ivicy Đikicia, na podstawie której został nakręcony film, jest bardzo dobrym tekstem i mam nadzieję, że dzieło Tanovicia spełni moje oczekiwania. Premiera w Sarajewie w połowie października i napewno nie omieszkam jakoś się ustosunkować do tego filmu. 

A tymczasem do kin wszedł zupełnie przyćmiony przez szum medialny wokół najnowszego dzieła Tanovicia (który z racji Oscara za „Ziemię Niczyją” jest uwielbianym przez bośniackie media celebrytą) film „Jasmina” Nedžada Begovicia. Muszę przyznać, że w sobotni deszczowy wieczór wybrałam się na niego bez większych oczekiwań. Kino bośniackie może nie trzyma europejskich standardów, ale zawsze staram się być na bieżąco. "Jasmina" to fabularny debiut Nedžada Begovicia a dość słaba promocja i brak recenzji sprawiły, że oprócz tego to miał być „dramat rodzinny“ szłam na ten film kompletnie nieprzygotwana. I oczywiście jak to zwykle bywa nad wyraz pozytywnie się zaskoczyłam.
„Jasmina“ to kino jakie lubię najbardziej. Kameralne, oszczędne w słowach, z naciskiem na obrazy i relacje między bohaterami. Trochę metaforyczne, trochę realistyczne, sentymentalne, z tylko lekką domieszką magicznego realizmu. Historia zaczyna się w ogarniętym wojną Sarajewie. Czyli klasyka współczesnego bośniacko-hercegowińskiego filmu. Daję konia z rzędem temu, kto znajdzie film, w którym wojna nie pojawia się w żadnym konekście. Choć w tym wypadku oblężenie Sarajewa jest tylko tłem tej historii, jej zarzewiem właściwie, to jest obecne do końca filmu a jak wiemy w przypadku takich minimalistycznych filmów drugi plan jest równie ważny jak pierwszy. Historia jest bardzo prosta, a postaci niewiele. Mamy tradycyjnie rodzinę (ulubiony zbiorowy bohater lokalnych filmów), małżeństwo z małym dzieckiem, około roczną, tytułową Jasminą oraz babcię dziecka Safiję. Sarajewo płonie pod gradem pocisków, rannych i zabitych jest coraz więcej, spać nie dają spadające bomby. On jako głowa rodziny chce uratować swoich najbliżych i załatwia miejsce w konwoju do Chorwacji dla żony, córki i teściowej. Przekazuje im też klucz do mieszkania na małej dalmatyńskiej wysepce, na której kobiety mają szansę przeczekać wojnę we względnym spokoju. Jednak w ostatnim momencie żona, lekarka pracująca w miejskim szpitalu, przyciśnięta odpowiedzialnością za los mieszkańców Sarajewa, postanawia zostać i wypełniać swoją powinność. Kwituje to prostym stwierdzeniem: „A co ludzie powiedzą? Że lekarka a uciekła...” Mamy tu więc głęboko moralną postawę, która na szczęscie jest pozbawiona patetyki i sztucznego ofiarnictwa. W zimowy ponury dzień Safija wraz z małą Jasminą wyruszają autobusem wraz z innymi uchodźcami i wkrótce docierają na opustoszałą, dalmatyńską wysepkę. Daleki od stereotypu obraz dalmatyńskiej mieściny jest zdecydowanym plusem filmu. Rozpadające się kamienice, pustki na ulicach, w kawiarniach i na wybrzeżu nie przypominają w niczym lazurowych dalmatyńskich kurortów jakie zwykle przedstawia się w filmach. Jedynymi mieszkańcami, jakich wraz z głównymi bohaterkami filmu poznajemy, są miejscowi pijaczkowie. I tu kolejne pozytywne zaskoczenie - lokalni menele nie są, jak to często w polskich „społecznych“ filmach bywa uosobieniem łagodności, spokoju, mądrości życia i cierpliwości wobec ciężkiej sytuacji życiowej. Reżyser, przynajmniej na początku filmu, uciekł na szczęście od tak częstej w filmach mityzacji biedy i wykluczenia czego nie doświadczymy w polskich produkcjach typu „Edi“ czy „Boisko bezdomnych“, w których życie ludzi zepchniętych na margines jest przedstawione w taki sposób, że widz ma ochote rzucić wszystko i przeprowadzić się na Centralny, by przy ognisku popijać wódeczkę w gronie dobrych znajomych. U filmie Begovicia miejscowe pijaczyny wyłudzają pieniądze od Safiji spacerującej z wózkiem w sposób dość natarczywy, a gdy okazuje się, że jeden z nich – Stipe jest jej sąsiadem, bezczelnie nachodzi ją w środku nocy rządając alkoholu. Safija jest osamotniona, boi się sąsiada, jest schorowana a obrazy płonącego Sarajewa i strach o córkę i zarazem matkę małej Jasminy powodują, że podupada na zdrowiu. I jak się można było domyśleć ląduje w szpitalu a Jasmina zostaje w rękach alkoholika Stipe, który wbrew sobie, zostaje jej opiekunem. Fabuła więc nie zaskakuje, ale jednak relacja pomiędzy kloszardem a małą dziewczynką jest pokazana w dosyć świeży sposób bez uciekania się do płytkich stereotypów. Oczywiście Stipe zmienia się pod wpływem małej dziewczynki, ale nie jest to przemiana z fanfarami, szybka, natychmiastowa. Nie ma też na szczęście wątku romantycznego, jest kilka chwil grozy, kilka gagów, dużo niewymuszonego ciepła... Jasmina, nie otwiera bohaterowi drzwi do świetlanej przeszłości, wyjścia z nałogu, urządzonego życia z białym obrusem i kwiatami w doniczkach, wręcz przeciwnie, jej nagłe pojawienie się w życiu Stipe uchyla przed nim dawno wymazaną przeszłość – biedę zapyziałego miasteczka na końcu świata w którym najważniejszym wydarzeniem jest przybycie promu, dzieciństwo spędzone na kupie i matkę, której obraz nieudolnie Stipe próbuje odtworzyć w pamięci i pod postacią malowidła na ścianie swojego rozpadającego się mieszkania. Na darmo. Przeszłość pożera go, ciągnie w dół, w alkohol, w szaleństwo. Jasmina jest jedyną szansą na wybawienie, ale jednak szansą niespełnioną. Scena przypłynięcia promem jej matki jest bardzo obrazowa. Świat zewnętrzny ingeruje w życie wyspy, wysysa wszystko co do niej nie należy. Stipe próbuje się bronić przed tym co nieuniknione, ale wie że to nie ma sensu. Oddaje dziewczynkę matce a sam wraca do pustego mieszkania i próbuje zakląć swój los staniem na głowie, bowiem wierzy, że jeśli to mu się uda, wszystko odmieni się na lepsze. Przez cały film próbuje dokonać tego wyczynu i oczywiście mu się to nie udaje. Jednak odejście Jasminy daję mu niespodziewaną, nawet dla niego samego siłę. Banalność tego filmu, oszczędność w środkach wyrazu, niepretensjonalność sprawiają, że mimo iż to nie jest arcydzieło alternatywnego kina, to z pewnością zajmuje ważne miejsce w bośniacko-hercegowińskiej kinematografii. 

Następnego dnia po obejrzeniu „Jasminy“, w chorwackiej telewizji natrafiliśmy na film „Kenjac“ Antonija Nuicia, który niewiarygodnie wpisał się klimatem w produkcję Begovicia. Oszczędzę wam dokładnej recenzji, powiem tylko że jest dużo lepszy i że naprawdę warto go obejrzeć. Piękna, również odarta ze stereotypu sielskości Hercegovina z mroczną rodzinną historią w tle. Napewno warto.

"Jasmina", reż. Nedžad Begović




"Kenjac", reż. Antonio Nuić


7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

A propos filmów: na WFF w tym roku będzie "coś" pod tytułem "Inne historie" – pięć krótkich historii: serbska, chorwacka, bośniacka, słoweńska, macedońska. Kawałek bośniacki wyreżyserowała Ines Tanović. I to jedyny jugosłowiański film, jaki w tym roku pokażą. Umiesz coś może o tym powiedzieć? Pewnie i tak na to pójdę, ale warto zawsze zapytać, żeby wiedzieć, czego się spodziewać.

Pozdrawiam
Witek

kry pisze...

Niestety nie widzialam tych filmow, bo ciezko jest dotrzec tutaj do krotkich metrazy poza festiwalem, wiec nie moge nic powiedziec. Swoja droga dziwne, ze na tegorocznym WFF jest tylko to z filmow balkanskich. Z tego co pamietam, kiedys byl spory wybor. Daj znac jakie wrazenia po obejrzeniu!
pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Pomyłka — uwierzyłem na słowo wyszukiwarce na stronie festiwalu, która ma filtr układający filmy wg krajów. No i filtr nie działa dobrze, bo oprócz "Innych historii" są jeszcze dwa serbskie filmy:
1. Kobieta ze złamanym nosem, http://www.wff.pl/filmy/ena-sa-slomljenim-nosem/
2. Tilva Roš, http://www.wff.pl/filmy/tilva-ro/

A z ogólnobałkańskich jest jeszcze bułgarski film "Polowanie na drobne drapieżniki", http://www.wff.pl/filmy/lov-na-drebni-hishtnitsi/.

Anonimowy pisze...

A jak to jest z tym Pitem Bradem i jego małżonką? Będą kręcić film w Bośni czy zakaz wydany przez ministerstwo obowiązuje nadal? Rzeczywiście sprzeciwili się jego realizacji ludzie z tej organizacji kobiet-ofiar czy inna polityka w tym jest ukryta?

[dziwna składnia wyszła, więc: z Sadu Nowego pozdrowienia:]

kry pisze...

Mówisz masz :)

Anonimowy pisze...

Obiecałem coś krótko napisać o filmach z Jugi na WFF. Miałem okazję obejrzeć wszystkie trzy, ale zachwycony nie jestem:

1. Tilva Roš – długie i dość nudne. Może ja już jestem za stary, żeby zrozumieć przesłanie filmu o problemach dorastającej młodzieży z serbskiej prowincji, a może po prostu tego przesłania tam nie było. Poza tym, że film jest o trojgu nastolatków na rozstaju życiowych dróg, trudno coś więcej powiedzieć, bo zwartej fabuły brak. Film przeplatany jest kawałkami nagrań robionymi kamerą cyfrową przez bohaterów i to one są często irytująco długie. Reżyserowi pomyliło się kino youtubem, a do tego zabrakło mu nożyczek (ale to jest w ogóle częsta wada filmów festiwalowych, na których prezentują się młodzi twórcy, często debiutanci).
2. Kobieta ze złamanym nosem — nowy film reżysera „Szarej ciężarówki…”. Momentami dość zabawne, ale chyba niezbyt głębokie. Na pewno słabsze niż „Ciężarówka”, która też mnie raczej nie powaliła. Wątek faceta w średnim wieku, któremu z nieba spada niemowlę i nie wie co z nim zrobić jest mocno oklepany, zaś inne wątki są dość słabo poprowadzone. Na plus przede wszystkim zdjęcia kręcone w Belgradzie (jeśli ktoś lubi to miasto, to zauważy wiele znajomych miejsc).
3. Inne historie – względnie najlepszy z tych trzech, ale przede wszystkim dlatego, że to tak naprawdę 5 oddzielnych filmów (chorwacki, serbski, bośniacki, macedoński i słoweński), których wspólnym tematem jest macierzyństwo. Jak powiedziała producentka przed seansem – jest szansa, że przynajmniej jeden z nich się wam spodoba. I rzeczywiście tak jest – spektrum jest na tyle duże, że prawie każdemu może się spodobać przynajmniej jeden z tych filmów: od dość przyciężkiego filmu chorwackiego, aż po absurdalny słoweński. Mnie się chyba najbardziej podobał kawałek serbski (typowo filmowy zbieg okoliczności: kobieta w ciąży w Nowy Rok trafia na salę szpitalną z postrzelonym gangsterem, ale rozstrzygnięcie proste jak kopniak w twarz i pewnie dlatego mi się podobało). Film bośniacki oczywiście ma obowiązkowe wspomnienia wojenne w tle, ale osadzony jest raczej „postwojennie”: romans młodego studenta ze starszą od niego pracowniczką organizacji humanitarnej, której kończy się kadencja. Film słoweński jest – jak łatwo się domyślić – najbardziej „europejski” i najmniej bałkański ze wszystkich pięciu.

Ogólnie – jak widać – nic specjalnego. Jeśli za którymś filmem warto się rozejrzeć, to najprędzej za „Innymi historiami”.

Pozdrawiam
Witek

kry pisze...

Witek, super ze napisales pare slow o tych filmach! "Innych histori" napewno poszukam, brzmi interesujaco, a ja lubie krotkie metraze, szczegolnie jesli tworza jakas sensowna calosc. Pozdrawiam i jeszcze raz dzieki za odzew!