wtorek, 28 października 2008

Patrzę, słucham


Miłosz w komentarzach do poprzedniego posta zadał kluczowe pytanie i właściwie trafił w sedno. O tym wciąż myślę i planowałam napisać oddzielną notkę na ten temat już dawno.

Jak reagować na bezpośredni kontakt z tragicznymi zdarzeniami z przeszłości, których reminiscencje przyszło mi teraz doświadczać naocznie? Vlasenica bowiem to był dopiero początek.

Jakiś czas temu miałam okazję uczestniczyć jako obserwator w procesie karnym Predraga Kujundžića, byłego dowódcy para wojskowego oddziału „Predini Vukovi”, który jest odpowiedzialny za zbrodnie wojenne na terenie miasta i gminy Doboj (północna Bośnia, terytorium Republiki Serbskiej). Sam Kujundžić jest oskarżony m.in. o zbrodnie przeciwko ludzkości, podejrzewa się go też o pomoc w skrywaniu ściganego do niedawna przez Trybunał w Hadze Radovana Karadžića. Jest odpowiedzialny za wyjątkowo okrutne czystki etniczne na Boszniakach i Chorwatach, głównie cywilach (morderstwa, gwałty, tortury, przetrzymywanie w prowizorycznych obozach). Oprócz tego oskarża się go więzienie przez pół roku niepełnoletniej dziewczyny, którą regularnie gwałcił on i jego żołnierze. Zabrali ją z domu, w biały dzień. Wcześniej zgwałcili jej matkę i ją samą. Tak im się spodobała, że zabrali ją ze sobą.

Czy muszę dodawać, że oskarżony nie przyznaje się do winy? Rozprawa w sądzie BiH trwa już ponad rok, ja trafiłam akurat na zeznania świadków obrony. Wysoko postawieni politycy i byli żołnierze z Doboju robili wszystko, aby przedstawić Kujundžića jako osobę szlachetną i niewinną, a sytuację w mieście w czasie wojny zgoła inną niż mówią o tym fakty. Świadkowie chronili zapewne nie tylko swojego wodza i przyjaciela, ale też samych siebie… (Dość częste są przypadki, ze świadkowie oskarżanych zbrodniarzy wojennych z powodu swoich zeznań zostali aresztowani).

Nie ukrywam, że na rozprawę szłam z myślą, że mam okazję na własne oczy zobaczę bestię. Ciekawiło mnie jak wygląda człowiek, który nie tylko z zimną krwią zabijał bezbronnych ludzi, ale który był autorem tak wymyślnych i poniżających tortur, że gdy o nich czytałam wydawały mi się wprost niemożliwe. Przed salą rozpraw w głowie kołatała mi tylko jedna myśl: jak wygląda człowiek, który regularnie gwałcił dziecko, który zmuszał ojca do odgryzienia genitaliów syna, który otwarte rany posypywał solą, który…

I co? Tak jak inni zbrodniarze z byłej Jugosławii wyglądał oczywiście bardzo zwyczajnie, szaro, przeciętnie, kulturalnie nawet. Niski, krępy, z dłońmi jak chleby, ze zmrużonymi oczami, siwymi, rzadkimi włosami, w dobrze skrojonym garniturze – gdyby stał obok mnie w tramwaju nie zwróciłabym na niego uwagi. Po tym jak witał się ze swoimi obrońcami, z prokuratorem, referentką można by rzec, że to porządny facet. Przy zdejmowaniu kajdanków podziękował strażnikowi. Jego twarz wyglądała tak, jakby życiu nie miał wyrzutów sumienia. Ale, mam przynajmniej taką nadzieję, to tylko pozory. Jego stan zdrowia nie jest najlepszy, parę miesięcy temu proces został zawieszony z powodu hospitalizacji. Ciekawe czy stresuje go areszt czy własna przeszłość. Dużo bym dała za możliwość nie tyle zadania mu takiego pytania, ale przede wszystkim uzyskania szczerej odpowiedzi.

Muszę przyznać, że uczestniczenie w tym procesie było dla mnie mocnym przeżyciem. Ale i tak najbardziej wstrząsające są historie, które ludzie opowiadają mi bezpośrednio. A robią to dość często. Kiedyś zastanawiałam się dlaczego. Chyba jednak nie wynika to z mojego, wątpliwego, talentu do słuchania, ale przede wszystkim z mojej pozycji, w której teraz w Bośni jestem. Cudzoziemka, a mówi w „naszym” języku. Obca, ale nie trzeba jej tłumaczyć rzeczy oczywistych. Bliska i daleka jednocześnie. Neutralna. To chyba skłania ludzi do tych opowieści. Mieszkańcy Bośni wciąż mają potrzebę mówienia o tym co się im przydarzyło w czasie wojny. Każdy chce opowiedzieć swoją historię, ale też historię miasta, wsi, narodu, państwa. Chcą chyba w ten sposób zrzucić z siebie ciężar wspomnień, zachować pamięć i zapomnieć jednocześnie, ale też sprzedać swoją prawdę, swoją stronę, swoją wizję – od dawna to wyczuwam. Na ogół się nie wypowiadam, choć nie raz nie zgadzam się z czymś definitywnie, a w obliczu nieprawdy wypowiadanej z tak głęboką wiarą mam na końcu języka ostre słowo. Szczególnie w stosunku do nacjonalizmu, agresji wobec innych, niekoniecznie winnych. Ale jednak milczę, nie mam prawa do krytyki, a może nie mam odwagi.

Słucham, patrzę, przytakuję. A potem niosę te historie w swojej głowie do domu. I co się z nimi dzieje. Jak sobie z nimi radzę? Opowiadam je komuś. Przekazuję dalej. I one jakoś bledną. Czasami mi się przypomni jakiś szczegół, podczas obierania ziemniaków, mycia zębów…. Czasami jakieś elementy powracają w snach. Ale ja te historie i towarzyszące im emocje, trzymam w trybie uśpienia. Nie zapominam, ale nie rozpamiętuję. Granice między czyjąś tragedią a moim własnym życiem postawiły się same, instynktownie. Jedyne co robię świadomie, to nie odwracam już, tak jak wcześniej, głowy od spraw naprawdę ciężkich, szokujących, makabrycznych. Zwalczam w sobie postawę typu „jestem na to zbyt wrażliwa, nie mogę na to patrzeć, nie mogę tego czytać…”. Nie zawsze się udaje, ale mam poczucie, że jestem tym ludziom to winna. Byłam ostatnio na promocji ważnej książki - „Ženska strana rata” („Kobieca stron wojny”), która jest zbiorem autentycznych świadectw kobiet. Redaktorka książki przytoczyła słowa jednej z nich, która była ofiarą zbiorowych gwałtów. Ta kobieta opowiedziała swoją historię nie dla siebie, żeby jej było lżej. Ona ją opowiedziała, żeby inni to przeczytali, żeby wiedzieli. To było dla niej najważniejsze. Nie miała oczekiwań co do reakcji. Dlatego czytam i słucham nadal, współczuję, czasami płaczę, ale tego samego dnia wychodzę do miasta, kupuję kolczyki, piję gorącą czekoladę, plotkuję, śmieję się i kłócę. Żyję swoim życiem.


środa, 15 października 2008

Łzy, wspomnienia, zapach krwi i piękne słońce - krótkie sprawozdanie z jednego dnia pracy



Minął już miesiąc odkąd pracuje w ramach programu EVS w jednej z bośniackich pozarządowych organizacji Research and Documentation Centre. Początki były trochę trudne, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej. Poznałam ludzi, zapamiętałam już co kto robi, ale przede wszystkim zrewidowałam swoje wyobrażenia o własnym wkładzie, a także przyzwyczaiłam się do bośniackiego trybu pracy – niespiesznego, ale i nieprzewidywalnego. Uczestniczę w trzech ciekawych projektach badawczych, a oprócz tego staram się tez wychodzić poza nie i łapać jak najwięcej doświadczeń.


W poprzedni wtorek, z okazji szesnastej rocznicy eksterminacji Boszniaków w obozie koncentracyjnym Sušica w miejscowości Vlasenica (wschodnia część Bośni, obecnie na terytorium Republiki Serbskiej) szef naszej organizacji miał prezentacje dotycząca zbrodni popełnionych na tym terenie. W ramach asysty załapałam się i ja, nie wiedząc kompletnie co mnie czeka. Podroż trwała około dwóch godzin. Pogoda była wspaniała i górzysta Bośnia pokazała swoje naturalne piękno w całej okazałości. Zazwyczaj mnie nie wzruszają widoki, ale kolory drzew, niebo i kręte drogi zrobiły na mnie wrażenie. Cóż, to była jedyna pozytywna część dnia. Przyjechaliśmy do obozu i tutaj nastąpił pierwszy szok. Przywitała nas tam grupa około pięciu osób z czego trzech mężczyzn to byli więźniowie obozu. Zanim jeszcze zaczęli mówić, samo miejsce zaparło mi dech w piersiach. Baraki nie zmieniły się prawie w ogóle od czasu kiedy przebywali w nich mieszkańcy Vlasenicy. Na ścianach największego z nich, gdzie miała odbyć się cała uroczystość, około dwa metry od podłogi zauważyłam dziwne wgłębienia, ciągnęły się gęsto wokół całego pomieszczenia. Jeden z byłych więźniów wyjaśnił, ze w miejscu każdego z wgłębień znajdowała się krew, która po wojnie została pobrana do analizy DNA. W tym ogromnym hangarze ściany ociekały krwią. Nie wiem czy sobie to wymyśliłam, ale wydawało mi się, ze jeszcze czuje jej zapach.

W czasie gdy szef zajmował się sprzętem i rozmawiał z gospodarzami obeszłam obóz. Oprócz hangaru na terenie ogrodzonym wysokim na metr drutem kolczastym były jeszcze trzy mniejsze baraki, w środku podzielone na pokoje. Ponoć odbywały się tam przesłuchania, – czyli wielogodzinne wymyślne tortury i gwałty. Przez ten obóz przeszło oko ośmiu tysięcy ludzi: cywilów, w tym wiele kobiet i małych dzieci. W mojej wędrówce towarzyszyły mi psy i niski, wychudzony mężczyzna, który wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki. Jak się później okazało wałęsające się psy w takich miejscach są oznaką tego, ze w pobliżu znajdują się masowe groby. Natrafiłam pod jednym z baraków na fragmenty kości czaszki... Chce usilnie wierzyć w to, ze te kości były zwierzęce i że psy przywlokły je na to miejsce. Wstrząśnięta powoli wracałam do głównego hangaru, wciąż w towarzystwie człowieka, którego kompletnie nie mogłam zrozumieć. Uśmiechałam się tylko a on opowiadał coś, pokazywał, śmiał się i płakał, podskakiwał i się kulił. Podejrzewałam, ze jest po prostu niepełnosprawny umysłowo. Niestety prawda okazała się dużo okrutniejsza. Ten człowiek stracił w obozie ukochanego syna i innych członków rodziny. Postradał zmysły. Jeszcze ciarki przechodzą mi po plecach, a łzy napływają do oczu. Nigdy w życiu nie stanęłam twarzą w twarz z tak namacalnym szaleństwem naznaczonym rozpacza. A to był dopiero początek, bo przecież właściwa ceremonia jeszcze się nie rozpoczęła.

Powoli nadchodziła kolumna ludzi, którzy wcześniej modlili się w meczecie w centrum miasta. Przybyło około 200 osób, byli to mieszkańcy Vlasenicy, byli więźniowie, rodziny tych którzy zginęli oraz członkinie organizacji „Žene u crnom“ z Belgradu. Gdy wchodzili na teren obozu lokalna grupa teatralna rozpoczęła swój performance. Aktorki ubrane na biało zaczęły jednocześnie czytać świadectwa byłych więźniów i więźniarek. Uczestnicy marszu przystawali i słuchali historii, które przechodzą ludzkie pojecie. Padały nazwiska oprawców (większość do dziś na wolności) i opisy poniżających tortur, gwałtów i morderstw. Łzy które po ciuchu płynęły po twarzach kobiet przekształciły się w ogólne szlochy, płacze i zawodzenie. Kiedy płacze wokół ciebie tyle osób, musisz i sam zapłakać.

Jedna z kobiet, od początku blada jak ściana, osunęła się na ziemię. Powstał chaos. Wydostałam się z tłumu i przeszłam do hangaru. Rozpoczynało się wygłaszanie oficjalnych mów, szef prezentował wyniki badan naszego centrum dotyczące zbrodni wojennych we Vlasenicy. Najbardziej wzruszyła mnie przedstawicielka wspomnianego już stowarzyszenia „Kobiety w czerni“ z Belgradu. To naprawdę bardzo ciekawa i ważna inicjatywa obywatelska. Tworzą ja serbskie kobiety, które nie zgadzają się na oficjalna politykę Serbii, (bo nadal mimo wszystko chroni zbrodniarzy, nie dajcie się zwieść spektakularnemu aresztowaniu Karadžicia), które otwarcie mówią o zbrodniach popełnionych przez reżim Miloševicia, które wyszły (a to jest sztuka na Bałkanach) poza przeklęty krąg nacjonalizmów, który czuja się odpowiedzialne za to, co się tutaj stało i swoja praca pokazują dobre, uczciwe oblicze Serbii, tak rzadko dochodzące do głosu. Ujęło mnie najbardziej to, ze te kobiety przyjechały z serbskiej stolicy do zapyziałego mateczka we wschodniej Bośni, aby zapłakać razem z mieszkańcami nad losem tych, którzy przeszli przez to piekło.

Chyba uderzyłam w patetyczny ton, ale wierzcie mi, inny do tego, co przeżyłam nie pasuje. I jeszcze dwie refleksje na koniec. Po pierwsze: co innego jest widzieć obóz koncentracyjny, który jest przekształcony w muzeum, a co innego widzieć go w stanie surowym. Po drugie miałam okazje zobaczyć, ze szesnaście lat od tragedii to tyle, co mrugniecie okiem. Teraz, gdy większość ludzi powróciła, a domy powoli się odbudowały, przyszedł czas na przeżycie tego, co się stało i na konfrontacje z przeszłością, przez którą,choć jest bardzo bolesnym procesem, trzeba przejść, aby moc ruszyć dalej. Praca w RDC to doskonałąaokazja do obserwacji tego zjawiska.




Mniej więcej tak to wyglądało:



















sobota, 4 października 2008

Kilka niekoniecznie ładnych obrazków i garść nowości



Nie będę Wam pokazywać pięknych, pocztówkowych widoczków głównych atrakcji Sarajewa. Po pierwsze nie posiadam aktualnie takich zdjęć (zostały nieopatrznie na starym komputerze), a robić ich ponownie po prostu nie mogę. Nie mam już chyba tego "oka" turystki, która będąc przejazdem w Mieście chce zatrzymać każdy fascynujący ją szczegół. Ten etap bezpowrotnie minął. Ale rozpoczyna się nowy, ciekawszy i pewnie mniej powierzchowny.
A zatem garść widoczków obecnie mi najbliższych. Zapraszam na krótki wirtualny spacer poza utartym szlakiem.

Widok z okna. Zwykłe bloki, nowoczesne wieżowce a w tle mahala na zboczu Hrasnog brda.



Czy to mgła, smog czy coś się pali?




Nie...to się smażą różne pyszności z rusztu, dym wydobywa się z pobliskiej ćevabdžinicy. A wszystko tuż pod moim nosem. Lubię oglądać z balkonu Bośniaków, którzy już od 10 rano jedzą swoje wielkie porcje ociekających tłuszczem, soczystych ćepavapów (takie małe kiełbaski z wołowego mielonego mięsa, najpopularniejszy lokalny specjał) zagryzając je świeżą cebulą i przypieczonym somunem (rodzaj chleba).



I my często w niej jemy. Dobre, dużo i taniej niż w mieście :)

***
Osiedla jak to osiedla. Wszędzie, przynajmniej w tej części Europy, takie same.



Obowiązkowo co kilkaset metrów jest meczet. Osiedlowe meczety rosły po wojnie jak grzyby po deszczu. Przyjacielskie kraje arabskie hojnie rozsypały je w każdym zakątku Miasta. Ich architektura zdecydowanie różni się o tych obiektów, które stoją w starej, zabytkowej części Sarajewa. Z jednej strony mówi się o nich, że są nowoczesne, a z drugiej, że są w arabskim, czyli nie mającym nic wspólnego z bośniackim, stylu. To jeden z nich, całkiem niedaleko naszego bloku, sponsorowany przez Kuwejt.



Dla porównania stary meczet w centrum miasta:



***
Wśród betonu ostały się jeszcze starsze budynki. Małe domki lub kamienice wykończone drewnem. Nadgryzione mocno przez czas, zniszczone przez wojnę mimo wszystko nie opustoszały. Nadają osiedlom "wiejsko-miejski" charakter. A ja to lubię :)





I na zakończenie migawki z niedzielnego spaceru. Pogoda i niedzielny nastrój zrobiły z nas "łowców brzydoty" :)



Miasto zmienia powoli swoje oblicze. Kolejny szklany dom rośnie. Szklane wieżowce wyglądają tutaj jak intruzi.



Sarajewo to miasto pomników, zazwyczaj spornych, kontrowersyjnych i nieakceptowanych przez któryś z zamieszkujących BiH narodów. Wojna na zabytki trwa i jest to temat na oddzielny post. Poniżej pomnik najbardziej absurdalny, który chyba nie dzielil a jedynie śmieszy... Jest poświęcony wspólnocie międzynarodowej i jest w kształcie konserwy z wołową mielonką. Taką jaką w czasie wojny Bośniacy dostawali w ramach pomocy humanitarnej. (Na marginesie - już dawno zauważyłam bośniacką awersję do wszelkich puszek, która wywodzi się właśnie z czasów wojny. W Polsce zapuszkowany tuńczyk czy kukurydza są standardem., tutaj ostatecznoscią Cóż...moje "puszkowe" sałatki nie cieszą się zbytnim powodzeniem... Oprócz tego znane są powszechnie historie, o tym jak Zachód specjalnie w pomocy humanitarnej wysyłał puszki z szynką wieprzową, aby poniżyć tutejszych muzułmanów. Niektórzy są przekonani, że w puszkach wołowiny nie było, inni, że Zachód był na tyle głupi, że wysyłał puszki z napisem Pork ham i nie widział w tym nic dziwnego. Ciężko stwierdzić. Teraz żyjemy w bezpiecznych czasach, bo na każdej "porządnej" bośniackiej wędlinie jest napis "Garantovano bez svinjetine" :)
Ten który siedzi na zdjęciu pod konserwą mówi, że jak na nią patrzy to jeszcze czuje jej okropny smak w ustach.





***

Z innych nowości:

  • W Sarajewie miał się odbyć pierwszy w historii tego miasta Queer Festival, ale został zamknięty już pierwszego dnia z powodu fali agresji, która przetoczyła się przez miasto. Agresorami byli głównie ekstremiści islamscy (wahabici), którzy po raz kolejny sieją religijny terror w Mieście (ponoć znowu zorganizowali patrole "szeriackiej policji", które pięścią strzegą prawych obyczajów).
  • We wtorek był Bajram, wielkie święto muzułmanów z okazji zakończenia miesiąca postu - ramadanu. Był to dzień wolny dla wszystkich. U mnie w pracy ten kto nie pościł przez miesiąc musiał stawić się w biurze już w środę, a ten kto pościł miał dwa dni wolnego. Zgadnijcie w której byłam grupie... ;) Poza tym świąteczna atmosfera trwała cały tydzień i każdego dnia w pracy były balkonowe posiadówki przy kawie i przepysznych słodkościach.
  • Został odwołany długo oczekiwany (przynajmniej przez niektórych) koncert Iggy Popa w Sarajewie. Zaskoczyło mnie to jak szeroko był ten fakt komentowany w mediach i "wśród ludu". Kulturalny skandal. Teraz czekamy na teatralny festiwal MESS oraz muzyczny Jazz Fest.
  • Jutro odbywają się lokalne wybory. Na politycznej scenie pojawiła się świeża polityczna idea, która, wierzę w to mocno, ma szansę coś zmienić w tym kraju. Naša stranka się nazywa. Proszę kciuki trzymać!